W końcu ściganie! – Mój pierwszy sezon na Pit Bike! Cz. 2

Gdy w końcu udało mi się zaliczyć swój pierwszy raz na PitBike’u, w Głażewie było ostro! W końcu jednak zobaczyłem, o co chodzi w tych mini motocyklach.

Na miejscu ponownie czekał na mnie wygłaskany MRF-ik, ale serwis robił mi już sam „el patron” polskiej marki minimotocykli, więc o dobre przygotowanie sprzętu, na którym tydzień wcześniej nie było dane mi polatać, nie musiałem się martwić. Teraz jednak miałem okazję sprawdzić możliwości RC-ka na perfekcyjnie przygotowanej trasie przez Otopit (już wiedziałem trochę lepiej kto, co :)). Zabawa była nieziemska i mogłem nauczyć się kilku nowych rzeczy, jak chociażby tego, że w pitbike’ach na samym dole jest luz, biegi trzeba zmieniać ze sprzęgłem, a motocykl można zgasić kolanem, jeżeli nie przełożymy przełącznika zapłonu (chociaż w modelach 2021 podobno jest już rasowy przycisk). Dowiedziałem się też kilku ciekawych rzeczy o dbaniu o maszynę i podstawowych regulacjach. Szybko wyszło, że jednym z aspektów walki o dobre miejsce jest dbanie o maszynę i odpowiednie przygotowanie jej do wyścigu. 

Chcesz skakać daleko? Trzeba dopompować porządnie opony – jakieś dwa bary powinny uchronić przed kapciami. Koniecznie trzeba sprawdzać i w razie potrzeby dokręcać szprychy, żeby uchronić felgi przed pogięciem. No i śrubki – warto wszystkie sprawdzać również co wyjazd na tor. Czyli wszystko, jak w motocrossie – tylko o płyn w chłodnicach nie trzeba się martwić. Jeżeli jednak nie wiecie, co i jak – o nic nie musicie się martwić – wszystkiego możecie dowiedzieć się z internetu, a i na miejscu możecie liczyć na pomoc na paddocku. Atmosfera jest bardzo rodzinna, więc nie ma problemów z pożyczaniem części, czy nawet motocykla w ekstremalnych przypadkach oraz otrzymania przydatnych rad.

Piekielnie ważne okazuje się jednak odpowiednie dobranie przełożeń do toru, po którym będziemy się ścigać. Po kilku różnych konfiguracjach, udało nam się z Maćkiem znaleźć złoty środek na głażewskie „S-ki” i wyeliminować problem za wolnej dwójki i zbyt szybkiej trójki. Cyprian Bieliński podpowiedział mi, jakich zębatek używa się w Głażewie, Jakub Jastrzębski pożyczył samą zębatkę i byłem prawie gotowy do sobotnich wyścigów. Prawie, bo lejący w nocy i praktycznie przez całą sobotę deszcz znowu próbował zamienić trasę w błotne pobojowisko, ale Tor Głażewo tym razem był gotowy nawet na ulewę jak za Noego. Siedzący za sterami świeżo nabytej koparki, Miłosz Pawlikowski robił cuda driftując i doprowadzając trasę do stanu używalności dosłownie między wyścigami. Pozostało mi również przygotować się do swojego pierwszego w życiu wyścigu na pit bike, który zapowiadał się iście hardkorowy. Grząskie błoto, lejący deszcz i połączenie z najmocniejszymi klasami – 150 Stock Junior i SuperPit nie zwiastowały łatwej przeprawy. Ale to bardzo dobrze, bo ja lubię wyzwania i w błocie jeździć też lubię. Szczególnie nie swoim motocyklem, którego nie muszę później ani myć, ani naprawiać. Pozostało przygotwać gogle z roll-offem i meldować się na starcie.

Miejsce na starcie nie było zbyt korzystne, bo i mój czas wykręcony podczas kwalifikacji nie powalał, co miałem wypominane przez lożę szyderców „Hot Lap” w lajwie po zawodach. Na swoją obronę mogę jedynie dodać, że moja klasa jechała w największym błocie i nie było zbyt dużych szans na wykręcenie przyzwoitego okrążenia. Sam start z rękami na kasku również był dla mnie nowością, więc klasycznie trochę przysnąłem kiedy Łukasz Pawlikowski machną flagą dając znak do rozpoczęcia rywalizacji.

W pierwszy zakręt wjeżdżałem około 10 pozycji, więc wiedziałem, że będzie trzeba się trochę poprzebijać. Postanowiłem zrobić to jak najszybciej i w kolejny wjechałem zewnętrzną bandą, aby porządnie się napędzić i trzymać wewnętrznej podczas wjazdy w pierwszą „S-kę”. Wiedziałem, że tam stawka się mniej więcej już ułoży. Udało mi się agresywnie wcisnąć po wewnętrznej i przebić na 5 pozycję w klasyfikacji łączone, co wydaje mi się, że było przyzwoitym miejscem, szczególnie, że dosiadałem najsłabszego motocykla w stawce (podstawowy RC 140), a z nami jechały nawet 190-tki.

Nasilający się deszcz nie ułatwiał jazdy, tak samo jak trafiający się już po kilku okrążeniach dublowani zawodnicy. W takich warunkach niemożliwe praktycznie było, żeby sędziowie odróżniali zawodników wizualnie i pokazywali niebieską flagę podczas dublom. Pozostawało więc liczyć, że usłyszą wykręcany na sprzęgle silnik, albo krzyki spod kasku. Równie niemożliwe dla mnie było również dostrzeżenie, kto jest kim, a przynajmniej, w jakiej klasie jedzie, więc nie było miejsca na kalkulacje i trzeba było walczyć z każdym.

W trakcie wyścigu, sporo się działo i jeszcze na pierwszym okrążeniu udało mi się przebić na czwartą pozycję. Długo jednak nie mogłem narzekać na brak walki, bo już po chwili poczułem na plecach oddech naciskających zawodników. Teraz już wiem, że był to Oliwier Buszkiewicz, Jakub Majchrzak i Bartek Lamparski. Wtedy jednak zupełnie mnie to nie interesowało, bo najważniejsze było nie dać się wyprzedzić i spróbować powalczyć jeszcze o trzecią pozycję. Wystarczyła jednak chwila nie uwagi i zostawienie małej furtki po wewnętrznej i zobaczyłem „51” na plecach wciskające się przede mnie „po ciasnym”. Próbowałem dotrzymać mu tempa, ale Kuba jechał jak w transie i był poza moim zasięgiem. Chwilę później gdzieś zniknęła jadąca za mną dwójka i myślałem, że mam już w miarę bezpieczną pozycję. Nie wiedziałem tylko, że jadę trzeci i że jak szalony zbliża się do mnie Jakub Jastrzębski. Gdy usłyszałem jego krzyk, zaskoczony pomyślałem, że dostaję dubla patrząc z jaką prędkością się zbliża. Puściłem go, ale gdy tylko mnie minął, wiedziałem że to był błąd. Próbowałem ruszyć za nim w pogoń, ale wtedy między nami znalazł się mój serdeczny kolega z zespołu MRF – Oskar Pandałowski, który będąc dublowanym, nie słyszał moich niecenzuralnych krzyków i myślał, że walczymy o pozycję. Bronił się na tyle skutecznie, że sfrustrowany nie byłem w stanie go wyprzedzić już do mety i wyścig ukończyłem jako czwarty. Wystarczyło to jednak, żeby wygrać klasę 150 Stock, co nie było strasznie ciężkim zadaniem, bo nie jechało nas zbyt wielu.

Wyjaśniliśmy sobie z Pandą, co tam się wydarzyło i mogliśmy czekać na ostateczną decyzję, czy druga seria wyścigów się odbędzie. Było to raczej przesądzone, bo w trakcie naszego wyścigu, pit bike’i można było spotkać pozakopywane na całej trasie i niewielu zawodników było gotowych dalej poświęcać sprzęty. Ja nie miałem nic przeciwko. Drugie wyścigi zawsze lepiej mi szły i motocyklem też nie musiałem raczej się przejmować, ale miny innych gdy zażartowałem, że „wyścigi będą” powiedziały wszystko. Pozostało więc czekać na podium, rozdanie nagród, szybki prysznic na dworzu i powrót do domu.

Na szczęście okazało się, że to nie ostatnie pitbike’owe ściganie w sezonie 2021, bo PitBike51 podjął się hardcorowego zadania i zorganizowania finałowej rundy (oficjalnie nazywanych pierwszą) w Mórkowie koło Leszna. Prace nad torem były ostre i wszyscy chwalili trasę, więc nie mogłem się doczekać mojego drugiego pitbike’owania. 

CDN.

Powrót

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.